niedziela, 20 sierpnia 2017

Gościnna niedziela - z wizytą w pracowni u Ani z naszego DT


Od dawna chciałam zachęcić dziewczyny z naszego DT do pokazania swoich pracowni, kącików
 i miejsc, gdzie tworzą swoje kreatywne prace.

Teraz, kiedy Ania na blogu "PRZYSTANEK KŁODZKO"  
otworzyła drzwi do swojej pracowni, przyjęłam to jak zaproszenie i postanowiłam jak najszybciej ją odwiedzić.

 - Witaj Aniu, 


cieszę się bardzo, że mogę zobaczyć miejsce, gdzie rodzą się Twoje "szczęśliwe pudełeczka" 😊
Widać, że i Ty jesteś tu szczęśliwa.

 - Bardzo! Posiadanie własnej pracowni było moim ogromnym marzeniem, tym bardziej, że rękodzieło obecne jest w moim życiu od wielu lat.  Gdy byłam dzieckiem – robiłam domki z papieru oraz ubierane laleczki. W wieku 12 lat nauczyłam się wyszywać krzyżykami. Poznałam podstawy szydełkowania, robienia na drutach, haftu richelieu oraz szycia… Uczestniczyłam w kilku profesjonalnych kursach decoupage, miałam w ręku czółenko do frywolitek i raz robiłam nawet własne świece… Nie do wszystkich dziedzin czuję jednak taką samą sympatię – najwięcej czasu poświęcam jednak wyszywaniu krzyżykami oraz – od prawie 10 lat – scrapbookingowi.



- Jak dawno istnieje Twoja pracownia i jaka jest historia jej powstania Aniu?

- Realizacja mojego marzenia trochę trwała. Przede wszystkim byłam już bardzo zmęczona rozkładaniem się z robótkami w domu. Warunki tam panujące – a szczególnie posiadana przez nas ilość kotów – nigdy nie pozwalała mi na rozłożenie się z większym projektem, a tym bardziej – na zostawienie go w trakcie pracy…. Musiałam w końcu znaleźć takie miejsce, w którym będę tworzyła bez przeszkód.



Od marzenia do realizacji nie upłynęło zbyt wiele czasu. Mieliśmy na ogródku komórkę (dawny pokoik), służącą za składowisko rzeczy, które „na pewno kiedyś się przydadzą”… Wiedziona nagłym impulsem pewnego sierpniowego popołudnia wstałam z huśtawki i zaczęłam wyrzucać z niej graty… I tak to się właśnie zaczęło!



Praca nad wymarzoną pracownią trwała prawie cały rok (od 12 sierpnia 2011 do 17 czerwca 2012). Wszystko robiliśmy własnoręcznie – największą część prac wykonał oczywiście Marcin, do niego bowiem należał remont ścian, kładzenie kabli elektrycznych, płyt czy wykładziny, a także renowacja mojej największej dumy – pożydowskiego kredensu po Babci. 



- Wiem, że jesteś z niego ogromnie dumna...

- O! Tak! Przywędrował on do nas jeszcze z ulicy Kościelnej (a w tamtym mieszkaniu służył od czasów przedwojennych). Mebel został rozebrany na części, odpalony z farby olejnej, zaszpachlowany, a na koniec pomalowany (tym razem już przeze mnie) farbą akrylową suchym pędzlem, aby stworzyć efekt przecierki. 



- Czym jeszcze umeblowałaś swoją pracownię?

- Prawie wszystkie sprzęty w pracowni pochodzą z odzysku (tj. ze strychu lub giełdy staroci). Kupiliśmy tylko nowe lampki (sufitową i na biurko) oraz ogromny funkcjonalny stół z IKEA. Moim marzeniem było też odrestaurowanie starego stołu kuchennego (takiego z wysuwaną szufladą na miski do mycia naczyń). Niestety, stał on w piwnicy i nie przeżył wyciągania.  Rozpadł się pod wpływem korników i wilgoci… Całe pierwsze wyposażenie pracowni także pochodziło z giełdy staroci oraz lumpeksów (firanka, koc, poduszki). Wszystko utrzymane jest w tonacji bieli i granatu, ponieważ elementem, który mocno rzuca się tam w oczy, są holenderskie wiatraki – także moja wielka miłość.



- Cała pracownia była remontowana samodzielnie, ile was to kosztowało?

- Cały koszt remontu i wyposażenia pracowni zamknął się w kwocie 4 tysięcy złotych (nie liczę tu wyposażenia typowo scrapowego, czyli Big-Shota, bindownicy, tablicy bigującej itp.). Ten specjalistyczny sprzęt jest na bieżąco modernizowany - na przykład w lutym mój maleńki Big Shot, który służył mi wiernie wiele lat, został zastąpiony przez największy obecnie na rynku Big Shot Pro. Wszystkie takie zmiany są spowodowane ciągłym rozwojem i charakterem wykonywanych przeze mnie prac.



- Czy miejsce to służy wyłącznie do pracy?

- Przede wszystkim, ale nie tylko. Jest tutaj kącik, w którym można się napić pysznej kawki i odpocząć. Muszę się też do czegoś przyznać... W pierwszych dniach (a nawet miesiącach) po  powstaniu pracowni ogromnie dużo czasu spędzałam tam… wcale nie na tworzeniu! Po prostu siadałam i patrzyłam w zachwycie, "nacieszając" się tym, co wreszcie mam! Teraz jeszcze czasem robię to samo...



Dziękuję Aniu za gościnę, cudownie się gawędziło.
Wyśmienita kawa zaparzona w Twoim kolekcjonerskim kubku.
Ale Twoje kolekcje ......
to już opowieść na inny czas.

Zatem dziś się już z Wami żegnamy...

- A ja na koniec tylko wspomnę, że jeśli ktoś będzie gościł w Kotlinie Kłodzkiej, może mnie w tej pracowni odwiedzić i na żywo zobaczyć to, z czego jestem tak bardzo dumna - zapraszam serdecznie! 


Ania



Małgosia



4 komentarze:

  1. Pięknie Aniu :-) Cieszę się, że masz takie miejsce. Dla mnie to marzenie, jak na razie nie do zrealizowania. Muszę się zadowolić kawałkiem stolika i częścią rogówki...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak będę w Kłodzku na pewno wpadnę do Twojej pracowni na kawkę!
    I nie tylko! ;DDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Doskonale rozumiemiem Twój zachwyt Aniu. Jest powód do dumy i szczęścia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń